CMENTARZ PRZY UL. WROCŁAWSKIEJ, PÓŁWIEŚ I OS. XXV-LECIA

ZBIÓRKA

Data: 8 maja

Godzina: 9.30

Miejsce: Plac Jana Kazimierza

TRASA

cmentarz przy ul. Wrocławskiej starorzecze w Półwsi pozostałości majątku rodziny von Eynern cmentarz przy ul. Cmentarnej cmentarz w Szczepanowicach osiedle XXV-lecia

RELACJA

Piąta wycieczka. Miesiąc zleciał nam jak z bicza strzelił, jak mrugnięcie powieką, jak jeden dzień – zaczęliśmy nasz cykl w kwietniu, jest już maj. Czas szybko biegnie – i cóż można z tym zrobić? Nic.

Ten melancholijny wstęp pasuje jak ulał do tej wyprawy, gdyż – można tak powiedzieć – jej tematem przewodnim były opolskie cmentarze. Na szczęście wszyscy uczestnicy wycieczki – a było ich łącznie dziewiętnaścioro – nie przybyli na nią z pochmurnymi minami, lecz z uśmiechami na twarzach i pogodą w sercu (a przynajmniej bez widocznego smutku na obliczach).

Wystartowaliśmy przy placu Jana Kazimierza i już po chwili znaleźliśmy się na cmentarzu przy ul. Wrocławskiej, miejscu pochówku wielu przedwojennych opolan (w tym także postaci wybitnych, takich jak pisarka Elisabeth Grabowski, malarz Joseph Jackisch czy opolscy proboszczowie), tych, którzy przybyli do naszego miasta lub zostali w nim pochowani po 1945 roku (np. Stanisław Spychalski czy Czesław Kumala), jak również żołnierzy, poległych w różnych konfliktach. Podczas przystanku przed neogotycką kaplicą (niestety – niszczejącą) Łukasz zwrócił uwagę na kilka śpiewających dokoła gatunków ptaków, między innymi zaganiacza. A to dopiero początek obserwacji! Albowiem niedługo po opuszczeniu nekropolii zauważyliśmy kobuza, a później – dumnego kruka (którego pobratymiec krzyczał niegdyś „nevermore” w słynnym poemacie wielkiego Edgara Allana Poego), napowietrznie brykającego przy Kanale Ulgi (opis na pewno niegodny wspomnianego amerykańskiego pisarza, ale starałem się, by był poetycki!).

Napatrzywszy się na niebieskich wędrowców, udaliśmy się na dość długą przechadzkę od ujścia kanału do Półwsi. Przechadzkę przyjemną, słoneczko przygrzewało radośnie... uf, ale przez chwilę przygrzewało zbyt mocno... uff... ale na szczęście – szybko przyszedł nam z odsieczą wietrzyk i chmurki. No, wtedy to się maszerowało! I nawet potrzeszcz i pliszka żółta się trafiły. Jednakże największą radość w moim sercu (i wśród co najmniej kilku pozostałych uczestników wycieczki) wzbudził widok umykających przed nami saren. Zwinne zwierzęta uciekały niestety zbyt prędko, byśmy mogli przyjrzeć się dłużej ich zgrabnym sylwetkom, ale i tak cieszyliśmy się, że było ich tak wiele – naliczyliśmy cztery osobniki (poza tym mogliśmy docenić ich umiejętności krycia się, ponieważ dopiero gdy zerwały się do biegu, zdaliśmy sobie sprawę, że chowały się w pobliżu).

Warto również odnotować, że niektóre z Uczestniczek wyprawy, zauważywszy walające się po drodze śmieci, uprzątnęły je – bez zastanowienia i mrugnięcia okiem. Tak szlachetny czyn należy docenić, tak więc – brawo!

W tym momencie nieco zaburzę porządek chronologiczny, za co od razu przepraszam, ale muszę tak uczynić, by zachować porządek tematyczny (który – jak wydaje mi się – w tej relacji jest ważniejszy). Otóż w Półwsi odwiedziliśmy cmentarzyk przy ul. Partyzanckiej (gdzie pochowano zmarłych w końcu XIX wieku i na początku XX – na większości nagrobków znajdują się inskrypcje w języku polskim), a także pozostałości po majątku żyjącej tu niegdyś rodziny von Eynern, właścicieli nie tylko Półwsi, ale też Sławic i Bierkowic. Tak więc obejrzeliśmy pozostałości kompleksu pałacowo-parkowego, budynki folwarczne, a w końcu dotarliśmy do miejsca wiecznego spoczynku niemieckiej szlachty – i choć groby Petera i Emilii, którzy odeszli na początku XX wieku, zachowały się w całkiem niezłym stanie, to już ich dzieci nie miały tyle szczęścia. W zarośniętej, kamiennej płycie z trudem można rozpoznać grobowiec poległego na froncie I wojny światowej Heinricha, a mogiła Heleny została zniszczona przez szukających złota rabusiów. Smutne, że nawet po śmierci nie można odpoczywać w spokoju...

Ruszyliśmy dalej i po pełnej ornitologicznych wrażeń podróży (widzieliśmy m.in. błotniaka stawowego) dotarliśmy do centralnego cmentarza, gdzie również pochowano wielu wybitnych ludzi związanych z Opolem (m.in. burmistrza Karola Musioła, muzyka Henryka Zomerskiego, założyciela Czerwonych Gitar, pisarza Alfreda Nowińskiego, fotografika Adama Śmietańskiego, chirurga Klemensa Kiryłowicza, rzeźbiarza Jana Borowczaka, metaloplastyka Mariana Nowaka, architekta Floriana Jesionowskiego, profesora Piotra Kowalskiego... pełna lista nazwisk zajęłaby pewnie co najmniej stronę, a może i dwie, więc tutaj z żalem przerwę). Znajdują się tu także pomniki ofiar reżimów. Podczas spaceru cmentarnymi alejami akompaniowali nam przedstawiciele lokalnej awifauny, między innymi kapturka.

Ostatni etap naszej wyprawy wiódł przez tzw. małpi gaj (dawny teren jednostki wojskowej), ulicę Niemodlińską (przy której znajduje się m.in. budynek Ofamy ozdobiony socrealistycznymi muralami) i cmentarzyk przy ul. Niemodlińskiej (gdzie spoczął słynny polski działacz narodowy, uczestnik powstań śląskich, Walenty Bias), a zakończył się na osiedlu XXV-lecia, gdzie Łukasz pokazał uczestnikom wycieczki mieszkające tu pustułki. A więc tak – nawet w mieście można zauważyć skrzydlate drapieżniki.

Po kilkunastu minutach obserwacji ptaków rozeszliśmy się do domów (tudzież na lody) – i chyba wszyscy byliśmy z tej wycieczki bardzo zadowoleni. I to pomimo tego, że odwiedzone przez nas miejsca nie nakłaniały do radości, a bardziej do refleksji. Lecz przecież i na cmentarzach znaleźć można żywe stworzenia, a i materia, z której zbudowane są nasze ciała – choć rozpadną się w proch – wniknie w ziemię i stanie się kiedyś elementem nowego życia. Może więc jest to jakiś rodzaj nieśmiertelności? A jeśli nawet nie – jeszcze nie czas, by się nad tym zastanawiać, tylko cieszyć się zabytkami, przyrodą, małymi przyjemnościami. Czyli tak ogólnie – życiem.

Tekst: Olaf Pajączkowski